czwartek, 1 czerwca 2017

por. Rajmund Paprzyca Niwiński oficer AK, dolnośląski siłacz

   Rajmund Paprzyca Niwiński jako pierwszy w Polsce już przed wojną II wojną światową regularnie stosował trening kulturystyczny oparty na metodzie Sandowa.
   Trening zapewnił jemu olbrzymią siłę, był jedynym profesjonalnym atletą objazdowym w Polsce powojennej. Rajmund Niwiński w wieku 13 lat był poważnie zagrożony gruźlicą i lekarz zabronił mu najmniejszych wysiłków oraz radził przerwanie nauki.
   Rajmund mieszkał wówczas z rodziną w Kielcach i uczęszczał do gimnazjum im. Śniadeckiego. Był najsłabszym chłopcem w klasie. Był często przez innych uczniów bity, źle traktowany i przezywany. Pewnego dnia poszedł z wujkiem do cyrku, gdzie zobaczył gwiazdę programu - atletę Mellerosa.
   Ciągnął on zębami rydwan, giął sztaby żelazne i prężył mięśnie.    Na następny dzień Rajmund podjął decyzję, że będzie taki sam albo umrze z przemęczenia. Przypadkiem w biblioteczce ojca znalazł książkę angielskiego kulturysty Eugene Sandowa o budowaniu mięśni oraz książkę jogina o wpływie siły woli i koncentracji.
   Rajmund rozpoczął od ćwiczenia elementów jogi w ukryciu przed rodzicami. Najpierw wpatrywał się w jakiś wybrany punkt na poddaszu, aż do zupełnego wyczerpania sił. Po odpoczynku wieszał się jedną ręką na szczeblu drabiny, przyjmując jak najmniej wygodne pozycje. Doszedł do takiej siły, że potrafił wytrzymać w zwisie na jednej ręce 25 minut, mając na uwadze tylko jeden cel - przetrzymać chorobę i zdobyć siłę.  Rajmund ćwiczył codziennie i po czasie do jogi dołączył ćwiczenia hantlami, co wydłużyło trening dwa razy.


    Po treningach na strychu był półżywy, ale upór nakazywał mu na drugi dzień rozpoczynać wszystko od nowa.W trakcie ciężkich ćwiczeń popełniał błędy, co dodatkowo niekorzystnie wpłynęło na zdrowie. Stosował tak duże ciężary, że doprowadził do stanu zapalnego nerwów w obszarze ramion i dłoni. Ból nie dawał jemu spać, więc napinał mięśnie w nocy, w nadziei, że poczuje się lepiej. W szkole zasypiał na przerwach. Cały czas robił swojemu słabemu organizmowi „na złość”, szokował go, katował, zmuszał do poddawania się woli. Po roku katorżniczych ćwiczeń siłowych oraz wyczerpujących ćwiczeniach jogi zaczepiony na boisku przez swojego największego prześladowcę, znokautował go kilkoma mocnymi uderzeniami. W latach trzydziestych ojciec inżynier stracił pracę i wyjechał za chlebem do Kanady. Rajmund i matką przeprowadzili się do Zawiercia. Już u 14-letniego chłopca lekarze stwierdzili zanik symptomów gruźlicy, a muskulatura zaczynała budzić podziw. W Zawierciu mieszkał wtedy Henryk Kuzior - specjalista od gięcia żelaznych sztab. Rajmund zaczął ćwiczyć u niego na treningu na miarę swoich możliwości. Mając 16 lat Rajmund górował już siłą nad mistrzami Polski w podnoszeniu ciężarów, a swojego trenera Henryka Kuziora, dogonił w sztuce gięcia żelaza.
   Pewnego razu przybył do Zawiercia cyrk Korona. Na siłomierzu, każdy mógł sprawdzić swoje możliwości. Podczas próby Rajmunda maszyneria popękała i otrzymał angaż na cyrkowca. Rajmund rzucił szkołę i udał się na cyrkową wędrówkę po kraju. Nadal kontynuował swój trening, a do każdego wyczynu przystępował skoncentrowany. Po rocznych występach Rajmund wrócił do szkoły kończąc maturę. Kolejno wstąpił do krakowskiego klubu Wisła, gdzie startował w walkach bokserskich z mistrzami Polski różnych wag oraz występował w konkurencji podnoszenia ciężarów.
   Po wybuchu II wojny światowej w 1939r. walczył w oddziale mjr Henryka Dobrzańskiego ps. Hubal, który nie przyjął do wiadomości poddania się armii i walczył przeciw Niemcom do czerwca 1940r.  Jako żołnierz Armii Krajowej, był kilkakrotnie ranny, a do zdrowia przywracał go wielokrotnie przyszły propagator suplementów, profesor Julian Aleksandrowicz.
   Wojnę zakończył w randze porucznika AK, jako kawaler Orderu Virtuti Militari, odznaczony ponadto Krzyżem Walecznych, Srebrnym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Partyzanckim. Jak wielu kolegów z oddziału wyjechał na Ziemie Zachodnie nowej Polski tzw. Odzyskane, do wsi Leszczyniec w woj. wrocławskim obecnie Dolny Śląsk. W 1947r. Rajmund Niwiński pobił rekord Polski i Europy w podrzucie.
Przez 5 lat z żoną odrestaurowali gospodarstwo rolne, otrzymane od gminy na własność, ale w 1950r. komuniści kazali im je opuścić, bo Rajmund, jako oficer Armii Krajowej został uznany za wroga Polski Ludowej. Przenieśli się zatem do pobliskiego PGR-u, gdzie Rajmund został kierownikiem tuczarni. Co jakiś czas dostawał wezwanie do Urzędu Bezpieczeństwa na przesłuchanie. Żona nie wytrzymała presji i popełniła samobójstwo, osierocając pięcioro dzieci. Rajmund przeniósł się do miasteczka Boguszowo - Gorce, gdzie po kilku miesiącach komuniści zorganizowali na niego nagonkę za przynależność do AK, co skutkowało zwolnieniem go z pracy.
   Polityczne zaszczucie było tak silne, że nie potrafił dać sobie z nim rady. Oczywiście klimat ten wywołali sami ubecy, z reguły dawni fornale i męty społeczne, którzy nie mogli zaakceptować inteligenta – AK-owca na swoim terenie.
  Na szczęście w mieście pojawiły się afisze głoszące, że ostatni atleta ze stajni Zbyszka Cyganiewicza, Janusz Sarnecki wzywa osiłków do różnych konkurencji za tysiąc złotych nagrody w przypadku zwycięstwa.
   Następnego dnia Rajmund dostał od kowala dwie sztaby, z których robiło się podkowy i poszedł na pokaz. Na scenie Rajmund zaproponował, aby atleta zgiął te sztaby, które właśnie przyniósł. Sarnecki zgodził się, że zrobi to za kotarą. Kiedy zza sceny słychać było sapanie mistrza, Rajmundowi zaproponowano 2 tys. zł.  jeżeli wyjdzie z sali i nie wróci, ale odmówił. Minęło jeszcze kilka minut. Zza kotary wyszedł wreszcie Sarnecki i zawołał, że „ten pan” zakpił z niego, bo to nie żelazo, ale stal narzędziowa i nikt nie da jej rady. Rajmund wszedł na scenę i w ciągu minuty, opierając sztabę o kark, zrobił z niej podkowę.
   W trzy dni później przedsiębiorstwo rozrywkowe uczyniło go zawodowym atletą i przybrał pseudonim Rajmundo Aldini. Przez kolejne 20 lat objeżdżał kraj z pokazami siły, wykonując 1210 dwugodzinnych seansów. Rajmud brał udział w pokazach siły w całej Polsce podczas, których zginał na karku szynę kolejową, zawiązuje „krawat" na szyi z 16-centymetrowej sztaby stalowej, rozgina i łamie końskie podkowy. 
   Pokaz rozpoczynał się od rozrywania palcami płata blachy. następnie było prostowanie nowej podkowy, skręcania w sprężynę 50-kilowej sztaby i popisowy finał. Niwiński zapraszał na scenę 20 ochotników, którzy z obydwu stron szyny na karku atlety zawieszali się tak długo, aż szyna zaczęła wyginać się w łuk.
 Niebezpieczeństwo przytrafiło się tylko raz, kiedy na karku 9-metrowa szyna nie wygięła się, ale pod naporem dwudziestu napierających ciał pękła na pół w odległości jednego centymetra za karkiem.
   24 sierpnia 1964r. Niwiński miał występ w Nowej Hucie nad Zalewem Wiślanym. Gazeta Echo Krakowa poinformowało, że na występ znanego siłacza przybyło 6 tysięcy ludzi. W latach 90-tych Rajmund Niwiński mocno odczuwał sfatygowane pokazami stawy, a w ostatnim roku życia był już przykuty do fotela.

Źródło:
http://www.ogorzelec.com/ 
http://kif.pl
http://www.okiemjadwigi.pl/  
http://www.kulturystyka-online.pl/ 
http://www.sbc.org.pl/